|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Sob 19:52, 07 Maj 2011 Temat postu: I tak tu nie wejdziesz. |
|
|
Miłego zdychania z nudów.
I
Myślę.
Czuję.
Reaguję.
Działam.
Jestem.
A chwilę potem...
Już mnie nie ma.
Ciemność.
I... I nie mogę wydobyć z siebie głosu! Nie mogę się poruszyć! Wokół nie ma nic, czego mogłabym dotknąć, chociażby musnąć, posmakować! A w głowie tylko jedna, tępa myśl. Spadła jak stutonowy głaz, którego żadna siła nie poruszy. „To koniec!”. Być w takim niebycie, to jak w ogóle nie być. Umarłam? Jednak nie do końca. A więc to nie koniec? Coś tu nie gra. Myślenie ruszyło do przodu. Zepchnęło ten głaz w przepaść. Z wielkim trudem, ale zepchnęło. Gdybym mogła, zaczęłabym panikować. Wrzeszczeć, kopać, płakać... Lecz to, czego nie ma, jest tak przytłaczające. Ciągle tkwię zawieszona. Urwana w pół zdania. Jestem dokładnie taka, jaka byłam, kiedy czułam swoją obecność. Teraz jej nie czuję. Jestem... Nie, tego nie można nazwać byciem, nie można określić żadnym ludzkim słowem. Może tak się czuje prąd? Jest, ale go nie ma.
Już wiem. Ja istnieję. I to wszystko. Za mało, za mało, za mało.
Ale jak? Jak to się stało? Pamiętam, pamiętam swój ostatni oddech, ostatnie mrugnięcie, ostatni gest, ostatnią myśl...
Siedzę przy biurku. Tak, to było biurko, na pewno. Och, mogłam go dotknąć. Przejechać palcami po gładkim drewnie. Widziałam je. Ono było biurkiem. Biurkiem i tylko biurkiem. Było. Dokładnie tu, i teraz. Zdecydowane, nieporuszone. Biurko.
A więc siedzę. Właśnie usidłam. Bo tak chciałam. Bo mogłam chcieć. Ot tak, miałam ochotę. I proszę, usiadłam!
Siedzę. Oczy mnie pieką. To nic. Przynajmniej mogę ich używać. Patrzę. Patrzę na niebo. Słońce, już ostatkiem sił, wychyla się zza horyzontu. Chmury, chmury, pełno chmur. Czy one już są, czy jeszcze tylko istnieją? Brzydki mamy dzisiaj zachód. Bezbarwny. Ale to nic. To nic!
Przesuwam się lekko w prawo. Wiem! Wiem, że jest z prawej strony, a prawa strona, to ta, która jest po prawej, dokładnie wiem gdzie!
Wyciągam rękę, w stronę kubka z gorącym kakao. Jego słodki zapach unosi się w powietrzu...
Teraz! To przyszło właśnie teraz!
Ostatni oddech – wdycham tą cudowną, choć z lekka mdłą woń.
Ostatnie mrugnięcie – niedokończone. Ale widzę zbiór wierszy. Widzę biały kubek. Widzę anioła z drewna orzechowego. Stoi na jednej nodze, ze złamanym skrzydłem, z przekrzywionym melonikiem. Smutny jak zawsze.
Ostatni gest – palce, nie do końca wyprostowane, wysuwają się w stronę kakaa.
Ostatnia myśl – jutro nie będą jeździły tramw...
Ani jutro, ani za tydzień, ani za szesnaście lat. Mam przeczucie – o ile można takowe mieć, kiedy się tylko istnieje – że dla mnie, nie będą jeździły już nigdy. Nigdy. Nigdy nie zapali się dla mnie lampka nocna. Nigdy nie zaskrzypi dla mnie stara szafa. Nigdy nie zadzwoni dla mnie budzik. Nigdy nie zagwiżdże dla mnie czajnik. Nigdy nie zasuną się rolety. Nigdy nie zadźwięczy dzwonek do drzwi. Może jeśli mam choć odrobinę szczęścia i ten przeklęty niebyt, w jakim się znalazłam, okaże się po prostu śmiercią, to jedną, jedyną rzeczą, która zostanie zrobiona dla mnie, będzie trumna, pieśni żałobne i może kilka łez.
II
Nad uśpionym jeziorem właśnie wstawał świt. Soczyste słońce wynurzało się spod wody, gotowe by znów stanąć na straży dnia. Niedługo zblaknie, ale teraz było barwy ognistej pomarańczy. Muskało taflę jeziora, gładziło ją, całowało, a ona oddawała mu się bez zastanowienia, mieniąc się złotem i falując z rozkoszy. Urocza para, dwoje kochanków, spragnionych siebie po nocy rozłąki.
Na brzegu, liście drzew drżały delikatnie, poruszane leciutkim wiatrem. Jedynym dźwiękiem, jaki można było usłyszeć, był wdzięczny śpiew ptaków.
Panował niewyobrażalny spokój. Spokój sierpniowego Poranka.
Ale cóż to? Jakaś postać idzie alejką . Zbliża się szybko, coraz szybciej, chyba biegnie. Zatrzymała się teraz na chwilę i stoi. Mężczyzna. Raczej młody. Chudy. W niedopiętej koszuli, w pomiętych spodniach, z rozczochranymi włosami, koloru dojrzałego zboża.
Czy przyszedł aby ponapawać się pięknem Poranka? Czy chce upić z niego łyk, jak z wina, rocznik 1971? Czy chce wstrzyknąć sobie w żyły trochę świeżego powietrza, jako najlepszego narkotyku świata?
Ależ nie! Bo oto na jego twarzy maluje się smutek i rozpacz, a w jego zielonych oczach lśni przerażenie.
Poranek trwa dalej, choć już wie co się stanie, bo od mężczyzny tego, bije śmierć. Unosi się nad nim, pełznie pod nim, skrada się za nim, sunie przed nim i chwyciła go za lewą rękę. Za prawą nie może, bo z prawej zwisa gruba lina. Poranek jest przerażony. Wie, że będzie świadkiem końca kolejnego istnienia., ale nie może zrobić nic.
Mężczyzna podchodzi bliżej jeziora (teraz już bardziej turkusowego niż złotego), a kiedy stąpa po trawie, ta szeleści cicho, ciszej niż umiera trzmiel.
Siada na brzegu, zdejmuje buty, zamacza stopy w chłodnej wodzie. Z liny, którą przyniósł, próbuje upleść sobie śmierć.
Poranek czeka, aż mężczyzna zacznie mówić sam do siebie, albo chociaż krzyczeć, ale ten, nie wydaje żadnego dźwięku, nie słychać nawet jego oddechu. On już jest w połowie umarły.
Dlatego Poranek wślizguje się jak wąż do jego umysłu i poznaje najskrytsze myśli i wspomnienia. A kiedy już wie wszystko – wychodzi. Ten człowiek to morderca! Z zimną krwią zabił swoją żonę i jej kochanka. A potem poćwiartował ich. I zakopał w, niczego nieświadomym, lesie.
Porankowi już nie jest żal mężczyzny.
Cieszy się, że będzie obecny przy jego końcu.
Przy końcu tego mordercy, który właśnie wstaje i podąża w stronę najdorodniejszego drzewa.
Zawiązuje linę na jednej z najwyższych gałęzi. Wiatr się wzmaga, porywa do szalonego tańca liście, trawy mokre od rosy, przejrzystą wodę, i wreszcie, włosy mężczyzny, siedzącego teraz na gałęzi, z której zwisa, przed chwilą zawiązana lina. Jego oczy – oczy mordercy – patrzą prosto w słońce. Na sąsiedniej gałęzi przykucnął skowronek. Czarnymi oczkami przygląda się mężczyźnie i z niecierpliwością wyczekuje jego śmierci.
Chude dłonie, które były w stanie zabić dwie osoby, chwytają pętlę i zakładają ją na szyję. Wiatr jeszcze mocniej potrząsa gałęzią. Szumi ogłuszająco, wyje, jęczy „Dalej, zrób to, zrób to, wszyscy na to czekamy, wszyscy pragniemy twojego końca!”. Mężczyzna wstaje i ostatni raz spogląda na słońce, żądne jego krwi...
A potem skacze. Lina zaciska się na szyi. Jednak nie dość mocno. Więc mężczyzna kona powoli, w niewyobrażalnych męczarniach. Poranek tryumfuje. Śmieje się szyderczo. Patrzy jak Śmierć zabiera żałosną duszę, całą brudną od smoły grzechu i ciągnie ją w odmęty piekła, uśmiechając się z zadowoleniem.
Mężczyzna nie żyje. Jego ciało dynda bezwładnie, na bosych stopach zebrało się parę kropel rosy. Wiatr ucichł. Trawa znieruchomiała. Liście znów tylko drżą. Jezioro i słońce kontynuują swój akt miłosny. Skowronek sfrunął z gałęzi na głowę mordercy i z satysfakcją począł wydłubywać oczy, na których zastygło to samo przerażenie, które błyszczało w nich, kiedy ich właściciel szedł piaszczystą dróżką w stronę jeziora.
Teraz, ten człowiek odszedł, a wraz z nim odszedł Poranek. Ale mężczyzna już nie powróci. A poranek rozpocznie się na nowo już jutro, by znów być milczącym świadkiem cichych śmierci. Tych dobrych i tych złych ludzi.
III
No i ten scenariusz xD
F - Idiotyczny facet od przesłuchań.
P - Pan Psychicznie chory.
M - Inteligentniejsza część pana Psychicznie Chorego.
ROZDWOJENIE JAŹNI
Scena pierwsza
Przesłuchanie
P: Dzień dobry, chciałbym zadeklamować wiersz.
F: Prosimy Pana bardzo.
P: Ale proszę tego nie czytać.
F: Oczywiście, nie będziemy.
P: Na pewno?
F: No jasne.
P: Hmm, no dobrze.
.
.
.
.
.
F: Dalej, niech Pan zaczyna.
P: Ale ja się tak wstydzę.
F: Och naprawdę, nie ma czego.
P: Ależ jest. Tyle osób się na mnie gapi.
F: To po cholerę Pan tu przyłaził!
P: Phi, uraził Pan mnie.
F: Coś się Panu nie podoba? Proszę bardzo, tam są drzwi.
P: Trudno, nie poznacie mojego wielkiego Talentu. Wychodzę!
F: No i dobrze! Spierdalaj Pan i nie wracaj.
*Trzaska drzwiami*
Scena druga
W domu
M: Masz się wziąć w garść i tam wrócić.
P: Ale ja się na serio boję.
M: Och, nie gadaj, tylko wracaj.
P: Nie!
M: Tak!
P: Nie!
M: Tak!
P: Nie!
M: Tak!
P: Nie!
M: Tak!
P: Nie!
M: Tak!
P: Nie!
M: Tak!
P: Nie!
M: Masz się ze mną nie kłócić.
P: Bo co?
M: Bo ci przyłożę!
P: Ha, myślisz, że się Ciebie boję? Przecież jesteś mną, więc nic mi nie zrobisz.
M: A właśnie, że zrobię.
P: Ciekawe niby jak.
M: Eee... Noo...
P: A widzisz?! Jesteś bezradny. Idź sobie męczyć kogoś innego.
M: Ale nie mogę. Przecież to Ty jesteś umysłowo chory i masz urojenia. Jak mam niby od Ciebie odejść?
P: Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.
M: Ale...
P: Masz zniknąć w tej chwili.
M: O niczym innym nie marzę, ale niestety jest to NIEMOŻLIWE.
P: Wiesz co? Obrażam się na Ciebie. Nie odzywaj się do mnie.
M: Z największą przyjemnością!
Pięć minut później
P: Ej, może się jednak pogodzimy?
M: ...
P: No proszę.
M: ...
P: Oj, daj spokój.
M: ...
P: Przepraaaszaam.
M: Ech, no dobra, niech Ci będzie.
P: Hurra!
M: Nie ciesz się tak, bo nie masz z czego. Cały czas gadasz sam do siebie.
P: Ważne, że mam Ciebie.
M: Tyle , że ja nie istnieję.
P: Oj, nie gadaj głupot.
M: Ok, ok, nie chcę się z znowu wykłócać.
P: Mogę Ci powiedzieć mój wiersz?
M: No jasne, nawijaj
P: Ok, oto wiersz:
Brzęk muchy w pustym dzbanie, co stoi na półce,
Smuga w oczach po znikłej za oknem jaskółce.
Cień ręki - na murawie... A wszystko - niczyje,
Ledwo się zazieleni - już ufa, że żyje.
A jak dumnie się modrzy u ciszy podnóża!
Jak buńczucznie do boju z mgłą się napurpurza!
A jest go tak niewiele, że mniej, niż niebiesko...
Nic, prócz tła. Biały obłok z liliową przekreską.
Dal świata w ślepiach wróbla. Spotkanie traw z ciałem.
Szmery w studni. Ja - w lesie. Mgłą byłeś? - Bywałem!
Usta twoje - w alei. Świt pod groblą w młynie.
Niebo - w bramie na oścież... Zgon pszczół w koniczynie.
Wstążka zmarłej dziewczyny na znajomej darni,
Słońce, co chwiejnie skacząc, źdźbli się w łzach deszczarni.
Wiara fali w istnienie za drugim nawrotem
I wołanie o wieczność w jaśminach za płotem.
Chód po ziemi człowieka, co na widnokresie,
Malejąc, łatwo zwiewną gęstwę ciała niesie
I w tej gęstwie się modli i gmatwa co chwila
I wyziera z tej gęstwy w świat i na motyla.
P: I jak Ci się podoba?
M: Genialny, jest świetny. Tyle, że nie Ty go wymyśliłeś.
P: Jak to...? Ej! Skąd wiesz?!
M: Ile razy mam Ci powtarzać? Siedzę w Twojej głowie. Wiem wszystko. Znam każdą Twoją myśl.
P: Ej, to nieładnie tak podsłuchiwać!
M: Aż trudno uwierzyć, jakim jesteś idiotą.
P: A wiesz, że skoro ja jestem idiotą, to Ty też nim jesteś?
M: Yyy...
P: Ha ha, i tu cię mam! Idiota, idiota, idiota.
M: Ach, milcz. Dlaczego muszę być chorobą psychiczną takiego bezmózga jak Ty?
P: Nie przesadzaj, nie jestem aż taki zły.
M: Owszem, jesteś.
P: Nawet nie wiesz jak się staram. Czy to moja wina, że jestem jaki jestem? Staram się, naprawdę. I wyobraź sobie, że Ty mi w tym nie pomagasz. No ale... Zresztą. Nie oszukujmy się. Masz rację. Jestem do niczego...
M: Dobrze już dobrze, nie rozczulaj się tak nad sobą. Hmm... Chodź, obejrzymy sobie jakiś film w TV.
P: Ok, no to chodźmy.
Tadam, Koniec!!!
Scenariusz i wszystko inne by Dominika.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Uwagi, zażalenia, pochwały (?), proszę składać do wyżej wymienionej.
Dziękuję za uwagę.
Scenariusz prawdopodobnie nigdy nie zostanie zrealizowany, ale możecie się spodziewać ciągu dalszego!
OBSADA
Pan Psychicznie Chory:
Dominika.
Inteligentniejsza część pana Psychicznie Chorego:
Dominika.
Idiotyczny Facet od Przesłuchań:
Dominika.
Wiersz:
Bolesław Leśmian.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Daria
Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 466
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:57, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Odpowiadania świetne :*
Scenariusz sprawił,że spadłam z krzesła i jak to mówią moi znajomi się "zapowietrzyłam"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Sob 19:59, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Hehe, dzięki
Jak będzie mi się chciało, to przepiszę więcej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Sob 21:49, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
A, zapomniałam o tym czymś.
Z zapisków pewnej wariatki
I
I po raz kolejny zostałam sama.
Zaczyna się bitwa ze zgubnymi myślami.
Głębokie słowa.
Wielkie filozofie.
Nie chcą wyskoczyć z głowy.
Opuszczą ją tylko wtedy, kiedy odważę się
Nadać im dźwięk.
A to się nie stanie.
Nie uda mi się ich przegonić.
Już rozbiły obozowisko
Zebrały się w kręgu i
Prześladują mnie.
Męczą, dręczą
Ale ja ich nie wypuszczę.
Niech tam gniją.
Może w końcu się poddadzą.
Samotności!
Jaki ból mi zadajesz
Nie wie nikt!
Tylko ja.
I Bóg.
A kto to Bóg?
Czym jest Bóg?
Czy doznał kiedyś samotności?
Wątpię.
Więc On też tego nie wie.
Czy ja się nie powtarzam?
Czy to nie te same słowa?
Przecież zawsze chodzi mi o to samo.
O cierpienie, ból, strach, nienawiść...
Czy nie jestem przypadkiem skończoną egoistką?
Czuję ciągłą agresje i nienawiść do ludzi
Ale jestem bezradna
Nie mogę Im nic zrobić.
Dlatego
Ranię samą siebie
Żeby choć na chwilę rozładować złość.
Czy to dla Was złe?
Nie!
Przecież to tylko i wyłącznie
Moja sprawa.
Sprawa wielkiego samotnika.
Czemu wypchnęliście mnie z pokładu?
Zrzuciliście w otchłań?
W otchłani trzeba być samotnym.
Powłoka została.
Z pozoru jest, jaka była.
Może jedynie trochę
Spowolniona
Przymulona
Niewyraźna.
Ale to tylko powłoka.
Nic więcej.
Świeczka w środku dawno zgasła.
Po co miałaby świecić
Skoro właściciel opuścił mieszkanie
(co prawda nie z własnej woli)
A teraz spada.
I będzie spadał już wiecznie.
Pusto.
Ciemno.
Bezosobowo.
Bezuczuciowo.
Kto by chciał odwiedzić takie miejsce?
Nikt.
A szkoda.
Może akurat
Udałoby Mu się na nowo
Rozpalić tą małą świeczkę.
Mogłaby świecić
Choćby najsłabszym płomieniem.
Bo kiedy światło-
Jakiekolwiek-
Oświetla otchłań
To wtedy otchłań
Przestaje być otchłanią.
Ucieka odrobina
Smutku i nienawiści.
Cierpienia i samotności.
A ich miejsce
Zajmuje nadzieja.
A potem
Może nawet miłość i szczęście.
Co ja właściwie teraz robię?
Co ja piszę?
Czy to wiersz?
Czy to referat?
Opowiadanie?
Notatka?
Nie.
Więc co?
Czy powinieneś to czytać?
A może to niebezpieczne?
Nie powinno się wnikać
W umysł paranoika
Bądź schizofrenika.
Alkoholika, samobójcy, katatonika.
Narkomana, mordercy.
Ale czy ja?
Czy ja jestem nienormalna?
Psychicznie chora?
Na czym polega mój problem?
Pewnie nikt tego nie przeczyta.
Nie dojdzie do tego miejsca.
W dzisiejszych czasach tak już jest.
Nikomu się nic nie chce.
Ale to już zupełnie inny temat.
Temat?
To ja piszę NA TEMAT?
Stop!
Już się gubię.
Już mnie to wszystko przerasta...
***
Czwartek. Godzina 14:17. Pewna szkoła, gdzieś w Poznaniu. Lekcja języka francuskiego. Mała zadbana klasa. Żółte ściany poobwieszane projektami uczniów. Półka na książki. Wielkie okno z widokiem na szarą ulicę. Jest nawet balkonik porośnięty bluszczem.
Wszyscy się śmieją. Śpiewają jakąś piosenkę. Chyba jest wesoła. A ja? A ja płaczę. Dlaczego? Mam ochotę wrzeszczeć, rozgromić wszystko dookoła. A wyglądam tak spokojnie. Zaspana, zamyślona, oaza spokoju. Jeszcze się zdziwią. Jeszcze zobaczą. Ale nie teraz. Teraz nie mogę. Teraz mnie nie ma. Teraz jestem gdzieś, hen daleko... Za siódmą doliną rozpaczy, za górami cierpienia. Ale jak wrócę, to zobaczą.
Niech ta piosenka się wreszcie skończy... Niech one przestaną. Zaraz oszaleję. "Jak chcesz oszaleć? Przecież już jesteś chora psychicznie. Skończ to. Teraz." "Zamknij się Fred! Jeszcze nie pora."
Już tylko chwilka, chwileczka i... Nie odważę się. Jak to nie? Oczywiście, że tak. Czuję to. Wszystko gotowe? Nie zapomniałam o nim? Niee. Jest tutaj. Och, jaki on zimny, jaki gładki, jaki ostry. Delikatnie dotyka skóry. Dobrze mi z nim.
Jakie one szczęśliwe! Beztroskie! Już tylko chwilka. Już nadchodzi. Zbliża się wielkimi krokami.
...
Teraz! Chwycił mnie za rękę. Bezwzględny, gwałtowny... SZAŁ. Ach, kochanie! Teraz już zawsze będziemy razem.
Wstaję. Stoję na środku klasy. Ogarniam wszystkich wzrokiem. Kto będzie pierwszy? Hmm... Tak, Ona. Podchodzę do Niej powoli (podłoga skrzypi przeraźliwie) i przeszywam Ją spojrzeniem szaleńca. Nasze oczy spotykają się w jednym miejscu. Jaka Ona cudownie nieświadoma. Nie na długo. Jak to jest przeżyć ostatnie błogie chwile życia? Chyba nijak, bo w końcu skąd ma się wiedzieć, że za chwilę odpłynie się na zawsze?
Nieświadoma...
- Co jest?
- O, nic - mówię i uśmiecham się pogodnie. Wysuwam spod rękawa nóż. Jest mały. Czy sprosta swojemu zadaniu?
Wszystkie oczy wlepione są we mnie. Otępiałe. Znudzone? Także do Nich uśmiecham się promiennie, a potem znów kieruję wzrok na Nią.
- Powiedz. Masz ochotę na podróż? - Unoszę nóż. Jak to ostrze niesamowicie błyszczy... "O mój Boże" Wyrwało się komuś z tyłu. Coraz większa ochota wzbiera we mnie. Już nie będę tego dłużej ciągnąć. Freddy też się niecierpliwi.
A Ona jest przerażona. Wreszcie. To jeszcze lepsze niż nieświadomość. To cudowne. Tym razem nie pomoże Jej wszystkomogąca mamusia. Świetnie, wspaniale!
- Wiesz, mogę Ci ją załatwić. Ale moje linie oferują bilety tylko w jedną stronę! Spróbuj, dziś mamy Promocję! - unoszę nóż jeszcze wyżej. Bałam się, że w tym momencie zadrży mi ręka. Niedorzeczne obawy. Jedna chwila. Jedno spojrzenie. Niemy krzyk. I już wyjmuję mojego przyjaciela z krwawiącej piersi. Czy udało mu się dotrzeć do celu? A co jeśli nie trafiłam? Ale trafiłam. Prosto w serce. Stoję nad moją ofiarą i powoli przechylam na bok głowę, uśmiech nie schodzi mi z ust.
- Dziękujemy, że zechciała Pani skorzystać z naszych usług. Polecamy się na przyszłość, miłego dnia!
Za oknem wyszło słońce. Czyżbym usłyszała ćwierkanie ptaka? Nieważne. Przyglądam się uważnie mojej ofierze. Na jej oczach zastygło przerażenie. Krew leje się powoli i kapie na podłogę. Ścieram ją palcem, a potem oblizuję.
- No proszę! Nie myślałam, że krew takiej suki jak Ty może być smaczna!
Biorę jeszcze trochę i rozmazuję na policzku. Stoję i patrzę. A mój uśmiech jest coraz większy.
Tymczasem wokół mnie panika. Wszyscy wrzeszczą, biegają, wpadają na siebie. Niektórzy pouciekali z klasy. Co im odbiło? Pali się czy jak? Nauczycielka próbuje ich uspokajać.
Chyba starczy. Ale Fred chce więcej. No dobrze, niech Mu będzie.
Z niechęcią odwracam wzrok od mojej ofiary i idę w kierunku Pani Ruczaj. Kładę Jej rękę na ramieniu. Odwraca przerażoną twarz w moją stronę, cała się trzęsie.
- Czy nie zechciałaby Pani potowarzyszyć Oliwii? W końcu dzieci nie powinny jeździć samotnie koleją - Nie czekam na odpowiedź. Ostrze noża już drugi raz zapoznaje się z ludzkim wnętrzem. Wkładam je głębiej i głębiej. Nauczycielka próbuje coś wybełkotać, a potem pada na ziemię wstrząsana pośmiertelnymi drgawkami.
Leży prawie w przejściu i wszyscy potykają się o Nią w szaleńczej panice. "Freddy, chyba starczy na dzisiaj." "Niech Ci będzie".
Podążam w stronę okna. Wkoło wrzask, wrzask, wrzask. Zapach paniki i przerażenia unosi się w powietrzu. A ja czuję euforie. Ogarnia mnie swoim ciepłym ramieniem. Czuję ją wszędzie. Tylko niech nie ucieka, niech zostanie tu na zawsze. Będę się o nią troszczyć, obiecuję!
Otwieram okno i wychodzę na balkonik. Na twarzy czuję styczniowy chłód, ale to nic, bo grzeje mnie ciepło szczęścia, które poczułam pierwszy raz w życiu.
Gładzę dłonią bluszcz, a potem siadam na balustradzie. Wszystko milknie. Widzę tylko błękit nieba. Gdzie ulica? Gdzie Ci szarzy przechodnie? A może oślepłam?
"Fred, myślę, że już czas."
"Masz rację. Już zaspokoiliśmy głód"
"W sumie to ty zaspokoiłeś"
"Nieważne."
"Czy to koniec?"
"Tak, to koniec."
"Zostaniesz przy mnie? Boję się."
"Spokojnie, będę tuż obok Ciebie."
"A więc nadszedł ten dzień. Szkoda."
"Jak to szkoda? Przecież właśnie na to tak długo czekaliśmy."
"Chyba nie czuję się szczęśliwa. Zawiodłam wszystkich."
"Zobaczysz, już za chwilę to się zmieni. Chodź!"
"Z Tobą pójdę wszędzie."
***
Z żalem informujemy, że w czwartek, 20 stycznia doszło do tragedii. W jednym z poznańskich gimnazjów uczennica klasy pierwszej Dominika J. dokonała podwójnego morderstwa, zabijając nauczycielkę i jedną ze swoich koleżanek. Obydwie zadźgała nożem, który znaleziono w ciele nauczycielki. Następnie wyskoczyła przez okno. Świadkowie twierdzą, że kiedy leżała na chodniku wypowiedziała słowa "Freddy, dlaczego mnie okłamałeś?" Kiedy przyjechała karetka było już za późno. Nie znamy motywów jakimi kierowała się Dominika J.
Dochodzenie cały czas trwa.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ta_Od_Tego dnia Wto 19:02, 17 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
MeHipnotizas
Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:00, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
a jednak, wlazłam ;] I, nie żałuję, hyyyyyyyy, podoba, mi się, Twoja pisanina. Jest, w niej, ta fajność.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Sob 22:07, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Dzięki wielkie, naprawdę, bardzo miło mi to "słyszeć" ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
fucking god.
abc, you & me.
Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 371
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: pandemonium.
|
Wysłany: Sob 22:13, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Ostatni fragment należy do moich ulubionych. Masz zajebisty styl pisania.
- Wiesz, mogę Ci ją załatwić. Ale moje linie oferują bilety tylko w jedną stronę! Spróbuj, dziś mamy Promocję! - unoszę nóż jeszcze wyżej. Bałam się, że w tym momencie zadrży mi ręka. Niedorzeczne obawy. Jedna chwila. Jedno spojrzenie. Niemy krzyk. I już wyjmuję mojego przyjaciela z krwawiącej piersi. Czy udało mu się dotrzeć do celu? A co jeśli nie trafiłam? Ale trafiłam. Prosto w serce. Stoję nad moją ofiarą i powoli przechylam na bok głowę, uśmiech nie schodzi mi z ust.
- Dziękujemy, że zechciała Pani skorzystać z naszych usług. Polecamy się na przyszłość, miłego dnia!
Za oknem wyszło słońce. Czyżbym usłyszała ćwierkanie ptaka? Nieważne. Przyglądam się uważnie mojej ofierze. Na jej oczach zastygło przerażenie. Krew leje się powoli i kapie na podłogę. Ścieram ją palcem, a potem oblizuję.
<3<3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Sob 22:18, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Och, jeszcze nigdy tyle osób nie przeczytało moich wypocin... Jest mi niezmiernie miło :* Aż tak dziwnie za miło o.O
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sandy Indygo
Dołączył: 01 Mar 2011
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wawa
|
Wysłany: Pon 0:01, 09 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Uuuuu, wariatka
Super, wreszcie ktoś, z kim mam coś wspólnego 8D
Z tym że moja "twórczość" literacka nie jest na choć w połowie tak wysokim poziomie._. Masz talent!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Pon 0:12, 09 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Dziękuję. Może to brzmi sztucznie, kiedy dziękuję każdemu, kto to przeczytał, ale taka już jestem...
Sandy, chętnie poznam Cię bliżej, wpadnij kiedyś do OWIONu ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Wto 19:04, 17 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Kontynuacja "Z zapisków pewnej wariatki".
Obawiam się, że niektóre fakty mogą się nie zgadzać z tymi z pierwszej części. Jest tak dlatego, że "Z zapisków..." Zaczęłam pisać już dawno, i miało być to takie krótkie opowiadanie. Ale potem wpadłam na pomysł, aby napisać coś dłuższego i zabić wszystkie dziewczyny z klasy. Po kolei...
Stopniowo zaczęłam wcielać mój plan w życie. Wena mi dopisywała, pisało mi się dobrze, aż pewnego dnia, okazało się, że Dominika zgubiła zeszyt, w którym zaczęła pisać swoją 'książkę'. Oczywiście, byłam na tyle leniwa, że nie chciało mi się przepisywać tego na komputer. Przepisałam tylko pierwszy rozdział, a potem stwierdziłam "pierdolę, niby co się takiego może stać?". No i proszę bardzo. Było mi przykro, no ale nic nie mogłam na to poradzić. Żyłam dalej, aż pewnego dnia, a było to jakiś tydzień temu, postanowiłam spróbować od nowa napisać to wszystko. Fabuła pozostaje ta sama, ale mimo wszystko treść jest zupełnie inna, niż ta poprzednia. Mam nadzieję, że jakoś mi się uda.
No to jak zwykle, życzę zdychania z nudów
II
Ech, wiecie co?
Pierdolcie się.
Wszyscy.
Nienawidzę Was.
Ale spokojnie,
Nie zrobię Wam krzywdy.
Sami się unicestwicie.
A ja,
Będę przy tym obecna.
Będę milczeć
I wsłuchiwać się
W Wasze jęki,
Pełne przerażenia.
Będę skrywać się w cieniu
I patrzeć.
Patrzeć, jak powoli umieracie,
Podczas niewyobrażalnego cierpienia
I bólu,
Przeszywającego każdy centymetr
Waszego nędznego ciała.
Zginiecie haniebną śmiercią.
Śmiercią ludzi okrutnych i bezdusznych.
Ludzi niegodnych bycia człowiekiem.
Niegodnych siebie.
Ludzi niezasługujących na
Bicie serca.
Na oddech.
Na zmysł dotyku,
Słuchu,
Smaku,
Wzroku,
Węchu.
Na inteligencję.
O tak.
Nie zasługujecie nawet
Na tą kawę,
Którą wypiliście dziś rano.
Już mam się zamknąć?
Macie mnie dość?
Błagacie o litość?
Och, doprawdy,
To takie wzruszające!
Gińcie.
Gińcie nędzne robaki.
W Dominice wrzała czysta nienawiść. Bulgotała i wyciekała z, przepełnionego już, serca. Sprawiała, że całe ciało dziewczyny drżało. Po jej bladych policzkach spływały łzy. Płynęły powoli i cicho, aby po chwili rozbryzgać się na ubitej, nagiej ziemi, na której walały się puszki, butelki i inne śmieci.
Dominika westchnęła głośno. Starała się zapomnieć o wszechobecnym bólu.
Dlaczego? Dlaczego nic jej nie wychodziło, nawet samobójstwo?!
Stwierdziła, że do domu nie wróci. O nie! Będzie się ukrywać, pod tym starym mostem, dopóki nie umrze z pragnienia. Albo głodu. Albo wyziębnięcia, bo zapadła już noc. Styczniowe słońce uciekło do swojej sypialni, gdzieś za drugą półkulę i zrobiło się piekielnie zimno.
Czy ktoś jej szuka? Co się w ogóle dzieje? Czy Oni myślą, że nie żyje?
Dominika skuliła się jak najmocniej ale nie dało jej to wiele. Chłód dalej wbijał w nią rzędy swoich ostrych igieł.
Sięgnęła ręką za siebie i chwyciła drewniane pudełko. Wyciągnęła z niego swojego najlepszego przyjaciela. Jedynego prawdziwego i wiernego. Błyszczał groźnie, w mdłym świetle ulicznej latarni. Na ostrzu zobaczyła zaschnięte plamy krwi.
I wtedy ON wrócił. I odezwał się. „Domi, to ja!”
Dominika wydała z siebie krzyk obłędu i zaczęła szamotać się, próbując odpędzić jej najgorszy koszmar. Ale bezskutecznie. Bo jak można uciec od samej siebie?
- Uspokój się.
- Odejdź. Odejdź, słyszysz?! Freddy, zostaw mnie samą!
Próbowała wstać, ale pogruchotane kości lewej nogi wydały z siebie dźwięk, podobny do łamania suchych gałęzi, a ,zaraz potem, ich właścicielka runęła na ziemię z głośnym jękiem. Wszędzie słyszała szyderczy śmiech Freda.
- Daj mi spokój, daj mi spokój, DAJ MI SPOKÓJ!
Cały czas leżała na ziemi, zasłoniła uszy dłońmi, ale to tylko spotęgowało śmiech Freddy'ego.
Miała już dość. Uniosła nóż w stronę szyi i zamknęła oczy. Ale wtedy śmiech przerodził się w psychodeliczny wrzask. Dominika upuściła nóż na ziemię i zasłoniła twarz.
- Okej. Okej! Zrobię co zechcesz, tylko proszę, przestań! Cokolwiek robisz, przestań! - wyjęczała i jeszcze mocniej przycisnęła się do chłodnej gleby. Fred zamilkł.
- Czego chcesz? Dlaczego wróciłeś?!
- Zemścijmy się.
- Jak to 'zemścijmy'? Nie mam się za co mścić.
Dominika powoli usiadła i zaczęła się bawić zgniecioną puszką po Calsberg'u.. Upadając, musiała trafić na jakąś stłuczoną butelkę, bo czuła, jak ciepła, lepka ciecz spływa jej po ramieniu.
- Potrzebujemy zemsty. My...
- Jakie my?! To ty. Ty! Ty potrzebujesz zemsty, Ty i ten twój chory umysł! Więc zostaw mnie w spokoju i sam się 'mścij'!
Rzuciła puszką o ceglany most. Usłyszała terkot, zobaczyła oślepiające światła i poczuła jak ziemia się pod nią trzęsie. Pociąg z ogromnym hałasem przejechał kilka metrów nad jej głową, a potem znów zapanowała cisza.
- Freddy, ja... Ja nie jestem zła. Nie potrafię krzywdzić.
- Nie dalej niż kilka godzin temu, udowodniłaś, że tak nie jest.
- Wcale nie. Nie... Nie byłam sobą. Ty, Freddy, mną kierowałeś, podałeś mi nóż, założyłeś uśmiechniętą maskę szaleńca, przytrzymałeś rękę, wysunąłeś nóż, aż wreszcie, wyprowadziłeś mnie na balkonik, przy pomocy złudnej Euforii, podałeś dłoń i pociągnąłeś za sobą w dół. A potem odszedłeś. Po prostu mnie zostawiłeś. I lepiej by było, gdybyś już nigdy nie wrócił. Chcesz zemsty? Proszę bardzo. Ale potem masz zniknąć. Rozumiesz? Zniknąć raz na zawsze.
- Jak sobie życzysz. Skarbie.
Dominika prychnęła z pogardą. Schyliła głowę i patrzyła, jak szkarłatne krople, jej własnej krwi, kapią miarowo na ziemię i tworzą małą kałużę. Ze zgrozą stwierdziła, że podnieca ją to. Podnieca ją widok krwi. Jej zapach, smak, kolor. Łaknęła jej. Najlepiej cudzej. Ale czy aby to nie kolejne sztuczki Freddy'ego? Może to wcale nie ona tak tęskni za widokiem otwartych żył, krwawych śladów, kropel, kałuż i strumieni, tylko on?
- Ale jak niby mam działać, kiedy nie mogę nawet wstać, a co dopiero chodzić?
- Nie będziesz się musiała przemieszczać zbyt wiele. I co to za problem, znaleźć sobie coś, do podpierania się? Uwierz mi, ofiary nie będą w stanie uciekać. A jeśli nawet, będzie już dla nich za późno.
Domi wiedziała, że nie ma wyboru. Że już za mocno się uwikłała.
Zmrużyła oczy i zaczęła wolno posuwać się w kierunku kija, sprawiającego wrażenie idealnego, do przerobienia na prowizoryczną laskę. Jej noga znów zaczęła pulsować, ból stawał się coraz większy i większy. Dominika nie wiedziała, w jakim jest stanie. Bała się na nią spojrzeć. Bolało ją, jak jeszcze nigdy w życiu, i to wystarczyło. W końcu, doczołgała się do celu. Usiadła, wzięła kij i uniosła go pod światło latarni.
- Freddy, i co o nim sądzisz? - jednak Freddy nie odpowiedział. - Freddy?! A więc to tak? Najpierw zmuszasz mnie do szaleństwa, a potem jak gdyby nic sobie znikasz? - Dominika znów się rozpłakała i już chciała połamać kij, jednak w porę zorientowała się, że tak naprawdę był jedynym porządnym kijem w zasięgu jej wzroku, a czołganie się po mieście w poszukiwaniu podparcia, to nie najlepszy pomysł.
Tak więc, zaczęła wstawać. Powoli, krzywiąc się i co jakiś czas odruchowo łapiąc za nogę, zaczęła się podnosić. Nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, ale w myślach obrzucała Freda najgorszymi obelgami, jakie przychodziły jej do głowy. Wydawało jej się, że to wszystko trwa całą wieczność. Z ziemi do pozycji stojącej było przynajmniej z milion lat świetlnych! Ale w końcu jej się udało. Stanęła w miarę prosto. Lewą ręką podpierała się na 'lasce'. Prawa noga z trudem utrzymywała resztę ciała w pionie. Drżała od gwałtownych skurczy, wykończonych mięśni.
Dominika wyskoczyła z balkoniku z pewnością, że to ostatnie sekundy jej nędznego życia. Dlatego nie miała na sobie płaszcza, jedynie cienką, czarną bluzkę, w dodatku z dużym dekoltem. Mundurek zdjęła, i rzuciła gdzieś za siebie, czego bardzo szybko pożałowała. Na nogach, zamiast glanów, miała rozwalające się, szkolne kapcie. Długie włosy, owinęły się wokół pocharatanej twarzy. Całe były posklejane krwią i potem. Zielone oczy Dominiki stały się mętne. Cały czas rozglądały się nerwowo na wszystkie strony, mimowolnie wypatrując jakiegokolwiek zagrożenia. Z kącika ust biegła zaschnięta stróżka krwi. Z prawego ramienia dziewczyny wystawał wielki kawałek szkła.
„I co dalej?” pomyślała Domi. Cały czas stała w bezruchu, oddychając powoli, bo każde nabranie powietrza sprawiało jej wiele cierpienia i trudności.
- Fred, wracaj do mnie natychmiast! - krzyknęła wściekła. Wtedy usłyszała jakieś ryki i nagłe wybuchy śmiechu, dobiegające gdzieś, od strony rynku. Przerażona, pokuśtykała w przeciwnym kierunku. Pomimo nieznośnego bólu, chodziło jej się całkiem nieźle. „Na pewno tylko mi się wydaje, że mam zmiażdżoną nogę. Na pewno to sobie ubzdurałam. Na pewno to moja poroniona wyobraźnia. Na pewno, na pewno!” Chciała w to uwierzyć, ale nie była w stanie. Czuła połamane kości, a momentami nawet słyszała. W końcu doszła w najbardziej zacienione miejsce i skryła się, za pozbawionym liści krzakiem.
Wrzaski stawały się coraz wyraźniejsze, a niewyraźna masa, najróżniejszych dźwięków, wkrótce, zamieniła się w sylaby, słowa i zdania. Chwilę potem banda pijaków wtoczyła się pod most. Dwie dziewczyny i pięciu chłopaków. Dominika stwierdziła, że nie mogą mieć więcej , niż dwadzieścia lat. I że wszyscy są zalani w trupa. Pomimo noża, schowanego w jednej z nogawek spodni, była pewna, że nie dałaby im rady. Załatwiliby ją. W słabym świetle, dziewczyna nie mogła przyjrzeć się ich twarzom. Widziała tylko, że wszyscy chłopacy są łysi, a jedna z dziewczyn, ma na sobie obcisłą mini i skórzaną kurtkę. Druga, trzymała w ręce reklamówkę z zapasami alkoholu. Dominika przyglądała się im wszystkim uważnie. Nie wiedziała co dalej. A jeśli oni mają zamiar spędzić tu noc? Nie miała zamiaru czekać i liczyć na łut szczęścia, bo jej szczęścia nie było nigdy, kiedy naprawdę go potrzebowała.
Rozejrzała się wokół siebie. Przystanek. Tylko kilkadziesiąt, może nawet kilkanaście metrów stąd. Czemu nie miałaby przenocować się na wygodnej ławce, w miarę osłoniętej od wiatru? Nie widziała żadnych przeciwwskazań.
Rzuciła ostatnie spojrzenie zalanym nastolatkom, którzy chyba szykowali się do bójki i ruszyła w stronę upragnionego celu.
Kiedy doszła, zorientowała się, że to przystanek, na którym codziennie wracając ze szkoły, czekała na tramwaj. Na ławce zauważyła długi, czarny płaszcz, być może zostawiony przez jakiegoś bezdomnego. Podniosła go i otuliła się nim z lubością. Strasznie śmierdział, jednak nie przeszkadzało jej to. Czuła, jak ciepło powoli rozchodzi się po jej wyziębionym organizmie.
- Freddy, czy to przypadkiem nie tędy Ania jeździ do domu?
Miała jakieś dziwne przeczucie, że tym razem Fred jej odpowie. I rzeczywiście.
- Owszem, co jednak nas to obchodzi?
- Dużo, mój przyjacielu, bardzo dużo. - powiedziała Dominika, z delikatnym uśmieszkiem. Oparła kij o tylną ścianę przystanku i usiadła na zielonej ławeczce.
A kiedy nadjechał jasno oświetlony tramwaj, wstała i wolno weszła do środka.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ta_Od_Tego dnia Wto 19:17, 17 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
MJfanka1
Dołączył: 08 Lip 2011
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland
|
Wysłany: Sob 11:46, 09 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Dlaczego uważasz, że będziemy zdychać z nudów? Ty masz dar!!!! Piszesz z taką pasją!!!!!!! Pisz dalej!! )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Nie 20:02, 17 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Piszę dalej, tylko tu nie wystawiam, bo nikt nie czytał, dlatego stwierdziłam, że równie dobrze mogę pisać do szuflady. osoba pisząca więcej niż dwa wykrzykniki bądź znaki zapytania to osoba niezrównoważona psychicznie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ta_Od_Tego dnia Nie 20:05, 17 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
FallenAngel
Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 641
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:06, 17 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Skąd masz taką pewność, że nikt nie czytał ??
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ta_Od_Tego
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Pyrlandia.
|
Wysłany: Nie 20:16, 17 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Hmm, pewności nigdy nie ma, mogę jedynie odnosić wrażenie i właśnie takowe odnoszę .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|